Entuzjaści uwielbiają, krytycy nie pozostawiają suchej nitki.
„Leksykon smaków” Niki Segnit, nazywany biblią smaków budzi emocje w kulinarnym
świecie. Choć burza na świecie już lekko przycichła, u nas wysunęła się na
pierwszy plan za sprawą polskiej edycji językowej.
Czym jest leksykon smaków? To zbiór 99 par połączeń
smakowych wybranych subiektywnie przez autorkę, które są przypisane do 16
kategorii. Każda para jest opatrzona komentarzem – opisem własnych lub innych osób doświadczeń,
zbiorem znalezionych informacji, czasem skrótowym przepisem. Większość par to
klasyczne połączenia, które dla średniozaawansowanego amatora kuchni są dobrze
znane – jak czekolada i pomarańcza, bazylia i pomidory czy prosciutto i melon.
Ale są również zaskakujące zestawienia – na przykład nigdy nie wpadłabym na pomysł
połączenia ogórków z różą, choć podobno sprawdzają się razem jako element
smakowy szkockiego ginu, czy wiśni z wędzoną rybą.
Niestety czasami opisy mają niewiele wspólnego z danym
połączeniem. Są tylko subiektywnym skojarzeniem autorki. Spójrzmy na przykład na
zestawienie pomarańczy z oliwkami, gdzie opowiada o bankietach Filippo Tommasso
Marinetti, zamiast napisać jak ono smakuje i czy w ogóle pasuje do siebie. Albo na winogrona
i ser pleśniowy, gdzie pisze o winie, które wytwarza się z winogron. To przecież
nie jest jedno i to samo. Wiem, nie sposób zawrzeć wszystko w jednej książce,
ale pewne rzeczy są zbyt mocno naciągane.
"Leksykon smaków" to pozycja ewidentnie marketingowa, jak zawód
samej autorki. Wybrane połączenia nie mają podparcia w doświadczeniu kucharza z
prawdziwego zdarzenia. To książka
napisana przez amatorkę skierowana również do amatorów. Mimo wad potrzebna, bo
stanowi świetny punkt wyjścia do własnych poszukiwań smakowych i tworzenia
nowych przepisów. Zwłaszcza dla tych co chcą się w kuchni rozwijać.
Recenzując książkę kulinarną lubię najpierw wypróbować
proponowane przepisy. Jak już wspomniałam są one w tej w książce potraktowane bardzo skrótowo. Wybrałam połączenie jajek z bazylią. Choć dla Włochów
to zapewne bardzo dobrze znane połączenie, dla mnie nie było aż tak oczywiste. Taka
zielona jajecznica nastroi pozytywnie w tą zimową pogodę.
(Jeśli czytacie ten wpis na innej stronie niż moja – uszanujcie
moją pracę i zamknijcie ramkę lub przejdźcie bezpośrednio na bloga. Bardzo
dziękuję!)
Jajecznica z bazyliowym pesto
Potrzebne
składniki:
(na jedną
osobę)
pęczek
bazylii
garść startego
parmezanu
solidny chlust
oliwy z oliwek
dwa jajka „zerówki”
mała
szczypta soli
2 plastry
szynki dojrzewającej (do dekoracji)
Przygotowanie:
- Bazylię miksujemy ze startym parmezanem i oliwą.
- W misce rozbijamy jajka, przyprawiamy solą i wlewamy pesto. Dobrze mieszamy.
- Rozgrzewamy patelnię i wlewamy zieloną miksturę. Smażymy jajecznicę tak długo jak lubimy. Ja wolę jak białka są zupełnie ścięte.
- Dekorujemy plastrami szynki dojrzewającej.